
Ale i tak chciałaś się mścić:
- Będę wystawała pod bramą tego liceum i ostrzegała ludzi, którzy przyniosą tu swoje papiery - odgrażałaś się rozbawionym rodzicom. Nie cierpiałaś tej szkoły. Wydawało się, że po latach to minie, w końcu zwykle szkolne czasy chyba dobrze się wspomina, jako okres przyjaźni, prostych problemów, względnej wolności. Nic z tych rzeczy. To znaczy dobre wspomnienia są, nie mają jednak absolutnie nic wspólnego z ponurym budynkiem przy ulicy Szopena w małym mieście na wschodzie Polski. Te dobre wspomnienia należą głównie do kategorii towarzyskiej, bo przecież jakoś wtedy zaczął się Internet, noce spędzane na graniu w Diablo. Za drugą kategorią dobrych wspomnień z czasów liceum należy chyba uznać przeczytane wtedy książki (kilka z nich do dziś należy do twoich ulubionych). W jednym i drugim szkoła ci przeszkadzała, wymagając twojej obecności i zżerając masę cennego czasu. I mimo upływu lat twoje zdanie w tej kwestii nie uległo zmianie. To chyba tkwi bardzo głęboko, na pewno znacznie głębiej niz zwykła złość, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nawet teraz, kilkanaście lat po maturze, ciągle jeszcze śnisz koszmary, w których ni stąd ni zowąd dowiadujesz się, że już za kilka dni czeka cię jakiś bardzo ważny sprawdzian z czegoś, czego kompletnie nie umiesz i na przyswojenie czego potrzeba raczej tygodni niż kilku popołudni. Niech to będzie na przykład historia konfliktu na Bliskim Wschodzie, wraz ze wszystkimi datami i nazwiskami, albo jakieś kompletnie nowe zagadnienie z matematyki, które twoja klasa przerabiała podczas gdy ty tygodniami leżałaś w łóżku złożona chorobą. Albo bardziej absurdalny scenariusz: okazuje się, że w pierwszej klasie nie zaliczyłaś plastyki i w związku z tym twoje świadectwo maturalne jest nieważne i całą szkołę musisz zaliczać od nowa. Próbujesz się przed tym bronić, zasłaniać brakiem czasu i faktem posiadania dzieci, ale nawet twoi rodzice nie wykazują zrozumienia dla sprawy i oświadczają, że nie masz wyboru, musisz znów spędzić cztery lata w liceum (teraz chyba trzy).
Oczywiście nie jest tak, że deszcz kojarzy ci się wyłącznie z tym wrześniowym porankiem sprzed dwudziestu kilku lat, po którym już nic nie było takie samo. Skojarzeń z deszczową pogodą masz mnóstwo, i tak naprawdę kto wie, czy wśród nich nie przeważają te dobre. Bo choć zaliczasz się raczej do istot ciepłolubnych, to wiesz, że listopadowa aura, nawet jeśli otacza cię w czerwcu, potrafi mieć w sobie coś takiego, co przyciąga i uzależnia. Uruchamia przeróżne ciągi skojarzeń, refleksje, uspokaja.
Dopuszczasz jednak do siebie myśl, że to wszystko jest dużo mniej skomplikowane, że po prostu brakowało ci odmiany, że cudna pogoda to jednak coś, co może się znudzić. Że deszcz jest zjawiskiem swojskim, takim codziennym, słońce i upał mają w sobie coś z sytuacji tymczasowej, wakacyjnej. Albo że długie, kilkugodzinne spacery w deszczu (albo i nie) zwyczajnie sprzyjają nadinterpretacji wszystkiego, co tylko nadinterpretować się da.
"okazuje się, że w pierwszej klasie nie zaliczyłaś plastyki i w związku z tym twoje świadectwo maturalne jest nieważne i całą szkołę musisz zaliczać od nowa" – ja jakichś szczególnie złych wspomnień ze szkoły nie mam, zwłaszcza z liceum, a jednak podobne koszmary też mi się zdarzały, zwykle w formie "zrobili reformę edukacji, jak ktoś nie chce mieć unieważnionej matury, to musi nadrobić zmiany" (np. piątą klasę liceum albo jakiś dodatkowy przedmiot).
OdpowiedzUsuńTo chyba jednak musi być jakiś rodzaj traumy, którą zostawia po sobie szkoła. Swoją drogą muszę się kiedyś dowiedzieć, czy moi ówcześni szkolni znajomi też tak koszmarnie wspominają to liceum :>
OdpowiedzUsuń