piątek, 19 czerwca 2015

Czas

Od kilku lat funkcjonujesz w więcej niż jednej strefie czasowej. Nie ma chyba dnia, kiedy nie myślisz: - Jest szesnasta. To znaczy pierwsza w nocy. W stosunku do godziny szesnastej (czy też, jak chcą Amerykanie, czwartej po południu) masz mieszanie uczucia. Z jednej strony jest to późne popołudnie, jeszcze tylko kilka godzin i tę część doby, która wypełniona jest obowiązkami, będzie można uznać za zakończoną. Z drugiej jednak strony myślisz o tym, że w Polsce jest teraz pierwsza w nocy, twoja rodzina i większość znajomych już pewnie śpi. Kiedyś, tuż po przyjeździe do Stanów, nie zmieniłabyś o tej porze statusu na Facebooku. Bo po co? W nowym miejscu nie znałaś nikogo, Europa zapadała już w sen. Tłumaczenie, że twoje konto i statusy na fejsie są wyłącznie dla ciebie, nagle przestało mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Czekałaś z nimi do późnych godzin wieczornych, kalkulowałaś, czy dwudziesta druga to już dobra godzina. Kto o siódmej rano jest już na nogach?

Cieszyłaś się, że to takie proste. Dziewięć godzin, trzy kwadranse. Łatwo zwizualizować sobie tę różnicę na tarczowym zegarze. Kiedy było ci źle, przypominałaś sobie pewną scenę z jednej z mniej znanych książek Montgomery i myślałaś sobie, że w Stanach jesteś o dziewięć godzin młodsza niż bylabyś w Polsce.

Notki na blogu pisałaś właśnie późnym wieczorem, albo rano. Kiedyś zauważyłaś, że sporo ludzi wchodzi tam w ciągu dnia, zapewne siedząc w pracy. Pisałaś zatem późno wieczorem, albo wcześnie rano, starannie omijając porę, którą uznawałaś za prawdopodobną na europejski lunch. Bo przecież nikt nie będzie czytał twojego bloga przełykając mielonego w firmowej stołówce. I znów: niby pisałaś to dla siebie, zapytana tak właśnie byś powiedziała, że to takie hobby, ale przecież jednak chciałaś jakiejś uwagi, z jakiegoś powodu wrzucałaś do sieci te mające być zabawnymi historyjki o nowej szczoteczce do zębów czy opis snu o dyktatorze gotującego dla ciebie makaron. No i byłaś trochę samotna. Dziwna była ta Ameryka, żeby zobaczyć innych ludzi, choćby nieznajomych, trzeba było jechać samochodem. Skaczące słupki wizyt na blogu zastępowały ci anonimowy tłum na ruchliwej ulicy, za którym tak tęskniłaś. Potem poznałaś nowych ludzi i o samotności można było zapomnieć. Ale pewne nawyki pozostały, nadal kilka razy dziennie dodawałaś do swojego czasu dziewięć godzin.

Wydawałoby się, że twoje wczesne popołudnie, czyli czas, gdy Europa miała już swój późny wieczór, będzie dobrą porą na kontakty z dawnymi znajomymi. Ze zdziwieniem obserwowałaś, że wiele osób, z którymi kiedyś prowadziłaś długie, nocne internetowe rozmowy, teraz ma o tej porze inne zajęcia. Niby nic dziwnego: ludzie się żenią, maja dzieci, są zmęczeni po całym dniu spędzonym przed monitorem w pracy i w wolnym czasie wolą pewnie coś obejrzeć, poczytać książkę, porozmawiać z kochaną osobą czy przyjacielem przy lampce wina. Z tobą działo się to samo. Zmiana zachodziła stopniowo: ot, coraz częściej bywało tak, że wieczorem po prostu nie zostawało już czasu na komputer. Czasy, kiedy czekało się na to, by tylko zanurzyć się w Internecie chyba już minęły. Albo może przeszły na nowe pokolenie.

Bywało i tak, że funkcjonowałaś jednocześnie w trzech różnych strefach. Jak podczas ostatnich wakacji. Obliczałaś, którą godzinę mają u siebie rodzice, ciesząc się, że o twojej dwudziestej oni mają już ósmą rano i na pewno odpiszą na twoją wiadomość. Odejmowałaś trzy godziny i oczyma wyobraźni widziałaś koty wylegujące się na oknie w popołudniowym, kalifornijskim słońcu.

Teraz znów żyjesz w trzech strefach, choć dwie z nich prawie się od siebie nie różnią: w Polsce jest tylko godzina później niż w Dublinie. Dziwnie ci z tym. Jest środek dnia, na stole za chwilę wyląduje obiad. Twoi znajomi w Kalifornii śpią i będą spać jeszcze przez kilka godzin. Koty zapewne śpią w pogrążonym w mroku domu. Za kilka godzin wypijesz swoją popołudniową herbatę i pomyślisz o tym, że twój drugi świat, ten na innym kontynencie, pogrąża się właśnie w koszmarze porannych korków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz