wtorek, 16 czerwca 2015

Powrót

Zimno ci tam będzie, w tej Irlandii, mówili znajomi. Jeśli marzniesz tu, to tam dopiero będziesz się męczyć, mówili ci, z którymi widywałaś się na co dzień, słuchający Twoich narzekań na wyjątkowo chłodną jak na Kalifornię wiosnę. Korciło cię, żeby podpytać jakichś zamieszkujących na stałe Zieloną Wyspę znajomych, jakie ciuchy tak naprawdę powinnaś spakować, ale w końcu tego nie zrobiłaś. Bo jak tu zadać takie pytanie, żeby nie brzmiało głupio, przecież wychowałaś się w Polsce, masz za sobą mnóstwo zbyt chłodnych wiosen, deszczowych lat, wietrznych jesieni i mroźnych zim, powinnaś być przyzwyczajona. Byłaś też już dwa razy w Irlandii, wprawdzie ostatni z tych dwóch razów miał miejsce ponad osiem lat temu, ale bez przesady, pamiętasz przecież, że pogoda była w kratkę, jednego dnia mógł padać rzęsisty deszcz, a zaraz potem świecić słońce. Ludziom stojącym z boku czasem trudno pewne rzeczy wytłumaczyć. Sama kiedyś się śmiałaś z tych, którzy po latach spędzonych za granicą zaczynają używać w polskich zdaniach słów angielskich czy niemieckich. Śmiałaś się z tego, dopóki sama nie złapałaś się na tym, że czasem do twojej mówionej polszczyzny wkradają się jakieś pojedyncze słowa poznane w innym kraju. Dzieje się to przeważnie podczas pogawędek z mężem, często ma charakter żartobliwy, ale czasem wymyka się spod kontroli, jak na przykład ostatnio, gdy podczas rozmowy z rodzicami głośno zastanawiałaś się, czy w danej restauracji mają na wyposażeniu "high chairy".

Z tą pogodą to niby coś innego, ale jednak nie do końca, głupio ci było pytać, co spakować, stwierdziłaś zatem, że zapakujesz wszystkiego po trochu, w tym kilka ulubionych swetrów, których od dawna nie miałaś na sobie, bo pogoda w Kalifornii jakoś nie sprzyjała ich noszeniu. I kiedy dziś wracałaś do domu zmęczona i spocona, ubrana w jeden ze swoich ulubionych swetrów w to piękne, słoneczne i bardzo ciepłe irlandzkie popołudnie, myślałaś o tym, że albo dublińczycy doświadczają tego czerwca wyjątkowo ciepłej pogody, albo przeszło dwa lata spędzone poza Europą zamąciło ci wspomnienia.

Może rzeczywiście to drugie. W końcu czerwiec to czerwiec, chyba w całej Europie powinno być teraz w miarę ciepło. Odzwyczaiłaś się od tutejszej pogody, z jakiegoś powodu założyłaś, że skoro Irlandia, to na pewno będzie zimno, zwłaszcza dla kogoś, kto przyleciał z Kalifornii. Od innych rzeczy też się odzwyczaiłaś: od miasta, którego życie rozgrywa się zaraz za oknem miejsca, w którym śpisz, albo niewiele dalej. Od tętniących gwarem ulic, które znajdują się tuż-tuż, na tyle blisko, że są tam w stanie dotrzeć o własnych siłach czteroletnie nóżki, przyzwyczajone na co dzień do tego, by zwisać wygodnie z samochodowego fotelika. Od kilkugodzinnych spacerów wśród wielobarwnego tłumu, z dziesiątkami, setkami mijanych sklepów i kawiarni. Ten powiew miasta wydaje ci się tak ożywczy, że masz ochotę korzystać z niego godzinami: sama droga dokądś, odbywana pieszo, wydaje się niemal ważniejsza niż sam cel. Stąd twoje cele bywają dziwaczne: niech to będzie na przykład wizyta w sklepie spożywczym oddalonym o godzinę drogi. Wyjdziesz z domu radosna, w czerwonym swetrze, którego nie miałaś na sobie od lat, spędzisz parę godzin przemierzając stare ulice, ze świadomością, że powoli zaczynasz spływać potem, a ukochany sweter zaczyna się do ciebie lepić, ale i tak będzie pięknie, choćby dzięki przejeżdzającym tramwajom, pociągom sunącym z szumem po mostach nad twoją głową, młodym chłopakom skaczącym z saltem z mostu do wody, tym wszystkich kawiarniom, do których wprawdzie teraz nie zachodzisz, ale obiecujesz sobie to nadrobić, najlepiej w samotności, z książką pod pachą.

Chyba stęskniłaś się trochę za Europą. Świat wydaje się tu jakby bliższy, bardziej na wyciągnięcie ręki, dostępny bardziej bezpośrednio, bez bariery w postaci szyby samochodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz